piątek, 22 listopada 2013

Recenzja "Igrzysk Śmierci: W Pierścieniu Ognia" już w dniu premiery!

UWAGA! Tekst może zawierać śladowe ilości subiektywizmu i spoilerowania. Próba zrecenzowania z punktu widzenia osoby, która nie czytała książki.
„W Pierścieniu Ognia” jest drugą częścią sławnych na całym świecie „Igrzysk Śmierci”. Po zwycięstwie, Katniss i Peeta odbywają obowiązkowe Tournee Zwycięzców, odwiedzając wszystkie dystrykty. Żeby ochronić bliskich, próbują przekonać ludzi, że Kapitol dobrze im życzy, a akcja z jagodami na 74. Igrzyskach nie była przejawem buntu. Jednak sprawy zaszły już za daleko i te próby nie mogą się powieść. Kapitol musi zdusić rewolucję w zalążku, odebrać buntownikom nadzieję, a więc pozbyć się „Przeklętych Kochanków” z Dwunastki. Ale tu nic nie może być proste, trzeba to zrobić tak, by ludzie ich wcześniej znienawidzili, by przestali widzieć w nich idealnych przywódców…
Niesamowity. Tak mogę określić ten film.  Wszystko było w nim świetnie wymodelowane, każda scena starannie zaplanowana, tak, żeby przekazać wszystkie szczegóły, a sporo ich było, i jednocześnie nie zanudzić widza. Coś, co mnie zaskoczyło, to bardzo dobrze zrobione efekty science-fiction, bo w wielu filmach właśnie one okazują się być słabą stroną zwykle niezłych filmów.
Ale od początku. Podobało mi się, jak film grał na emocjach. Czytałem/am książkę, a mimo to cztery razy miałem/am łzy w oczach. Czułem/am wściekłość, gdy było trzeba, napięcie, gdy miałem/am je czuć. Zażenowanie, rozbawienie, niepewność. Może i łatwo mną manipulować, ale mimo wszystko pod tym względem – genialnie.
Kolejna sprawa – fabuła. W pierwszej części było w porządku, choć miejscami robiło się troszkę nudno – miejscami. A tutaj? No cudowne! Cały czas coś się działo, widz nie miał czasu na chwilę oddechu między kolejnymi trzymającymi w napięciu scenami. Często pojawiały się zaskakujące rozwiązania. Momentami zabawny. Ogólnie cała fabuła była lepiej rozplanowana i ciekawsza niż w pierwszej części. Bardzo miłe zaskoczenie, bo zazwyczaj to sequel jest gorszy.
I coś, co mnie najbardziej zamurowało, a jednocześnie zachwyciło – efekty specjalne. Wierzcie lub nie, ale prócz zwyczajowych technologii przyszłości dobrze zrobiono coś, co nigdy nie jest dobre – zwierzęta. Tak, nawet zwierzęta były przedstawione realistycznie. Bardzo duży sukces, miejmy nadzieję, że moment przełomowy w tworzeniu stworzeń żywych w filmach typu science-fiction.
A gra aktorska? Wyśmienita. Jennifer Lawrance była jak zwykle niezwykle przekonująca jako Katniss, zresztą Josh Hutcherson (Peeta), Woody Harrelson (Haymitch), Donald Sutherland (prezydent Snow) i cała reszta obsady również bardzo dobrze się spisała. Dobór aktorów również przypadł mi do gustu, ich wygląd dość pokrywał się z moimi książkowymi wyobrażeniami. Trochę martwiłam się o postać Johanny Mason, ale Jena Malone spisała się na medal.
Podsumowując, film był genialny. Wszystko zostało dobrane i przedstawione niemalże idealnie, ciężko znaleźć słabe punkty. Polecam absolutnie każdemu! Ten film po prostu trzeba obejrzeć.
Moja ocena: 9,5/10
PozytywnyMaruda 

2 komentarze: