wtorek, 14 października 2014

"Bogowie"

Zbigniew Religa, polski kardiochirurg, rzuca wyzwanie władzy, zasadom i ograniczeniem. Droga do zwycięstwa, czyli pierwszego udanego przeszczepu serca w Polsce, jest długa i trudna. Religa jest zdecydowany walczyć o każdego pacjenta. Jaką jednak cenę przyjdzie zapłacić za sukces?
Już na początku muszę powiedzieć, że film wykonany został bardzo dobrze od początku do końca. Nie jestem w stanie wymienić tu wszystkiego, czym mnie zachwycił, ale przedstawię Wam parę z tych rzeczy.
Zacznijmy więc od gry aktorskiej. W filmie w sporej dozie biograficznym najważniejsze w tym aspekcie jest to, jak aktorzy przedstawili osoby, w które się wcielili. Nigdy nie interesowałam się specjalnie kardiochirurgią, jednak obejrzałam wywiad ze współpracownikami Religi, którzy również "wystąpili" w filmie. No i trzeba przyznać, że zarówno grający główną rolę Tomasz Kot, jak i pozostali aktorzy (Piotr Głowacki, Szymon Piotr Warszawski) spisali się doskonale. Każda z twarzy głównego bohatera - geniusz, uniesiony ambicją lekarz, pracoholik, człowiek w depresji - była świetnie ukazana. Z tego, co się dowiedziałam Kot nawet poruszał się w ten sam sposób, co Zbigniew Religa. Majstersztyk.
Inną sprawą, która urzekła mnie w filmie, jest zdolność reżysera do przenoszenia widza ze skrajności w skrajność - dramatyczne, budzące napięcie sceny przeplatają się z przejawami nieoczekiwanego poczucia humoru, żartów, rozładowujących nerwową atmosferę, by znów za chwilę przejść w tragedię i smutek. Wszystko to jednak jest niebywale dobrze wyważone, niczego nie ma za dużo, uśmiech i łzy równoważą się, choć tych drugich jest rzecz jasna więcej w trudnej drodze pełnej bolesnych porażek.
Żeby nie przedłużać, zakończę mówiąc o tym, co jest właściwie najważniejsze w filmie biograficznym - dobre przedstawienie historii życia człowieka, któremu poświęcona jest produkcja. W tym wypadku zrobiono to wspaniale. Rzeczywistość tamtych czasów została ukazana wprost idealnie, bez żadnych przekłamań (w jedną lub drugą stronę). Tak samo dobrze przedstawiono portret głównego bohatera - geniusza, który nie odpuści, dopóki nie odniesie sukcesu, choć każda porażka jest dla niego ogromnym ciosem.
Uważam, że film jest niesamowity. Do obejrzenia dla  k a ż d e g o . Świetnie ukazana historia, genialna gra aktorska i umiejętności reżysera tworzą fenomenalne widowisko. Naprawdę warte zobaczenia.

Moja ocena: 9/10
PozytywnyMaruda

PS: Notka od starszej koleżanki: dobrze pokazana rzeczywistość PRL-u, dla osób które jej nie widziały: mogą porównać ją z dzisiejszymi standardami.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Strażnicy Galaktyki

Peter Quill, półziemianin, w trakcie jednej ze swoich łowieckich misji zdradza sojuszników i kradnie artefakt o niezwykłej mocy. Jednak gdy próbuje go sprzedać, kupiec rezygnuje, by nie narazić się potężnemu Ronanowi, który jest gotów pozbyć się wszelkich przeszkód, mogących stanąć mu na drodze do władzy. Okoliczności sprawiają, że Peter trafia do więzienia razem ze zmutowanym szopem Rocketem, drzewopodobnym Grootem, zawodową zabójczynią Gamorą i Draxem Niszczycielem. Mimo wzajemnej niechęci muszą połączyć siły, by wydostać się z aresztu i powstrzymać Ronana przed zniszczeniem ich świata.
Miałam wątpliwości przed obejrzeniem filmu, no bo, cóż, gadający futrzak i zielona laska nie zapowiadali wielkiego widowiska. Jednak muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona.
Jak zwykle w produkcjach Marvel Studios efekty specjalne były znakomite. Raz miałam wobec nich drobne zażalenia (zwróćcie uwagę na wygląd nieba podczas rozmowy Petera i Gamory w barze - auć), ale jestem w stanie się z tym pogodzić - w końcu jeden drobny błąd nie przekreśla setek dobrych zdjęć.
Pomysł jest ciekawy oraz zaskakujący - momentami myślałam, że już wiem, co się wydarzy, a bohaterowie raz za razem mnie zaskakiwali. Ważne też, że zakończenie nie było łatwo przewidywalne, bo takich filmów naprawdę nie lubię.
Gra aktorska na dobrym poziomie i przekonująca. Moim zdaniem, na słowa uznania zasługują zwłaszcza Chris Prat, który wcielił się w rolę głównego bohatera i  Dave Bautista (Drax). Inni też mi się podobali, świetnie zagrał także szop (bo to chyba nie jest efekt komputerowy...?) :D
No i na koniec: muzyka. Genialna. Wspaniała, Niesamowita. Niemalże same stare, klasyczne kawałki, idealnie wkomponowały się w całość, momentami rozbawiając, a momentami wprowadzając w zadumę.
Świetny film, naprawdę warto zobaczyć! :)
Moja ocena: 9,5/10
Pozytywny Maruda
PS: Uwaga! Peter jest rudy... :P 

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Transformers: Wiek Zagłady

Witajcie! PapaSmerf złożył zażalenie, iż piszę zbyt długie recenzje, w związku z czym nie chce Wam się czytać ich do końca (czytanie takie trudne). Przyjmuję konstruktywną krytykę i postaram się pisać krótko, ale dobrze. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Trzy lata po bitwie o Chicago władze stwierdzają, że wszelkie maszyny z kosmosu - zarówno Decepticony, jak i Autoboty - są zagrożeniem dla ludzi. Roboty muszą się ukryć, gdy ich początkowi sojusznicy obracają się przeciwko nim. Cade Yeager, ambitny wynalazca z miliardem długów na karku przez przypadek odnajduje Optimusa Prime'a i postanawia pomóc Autobotom.
Mam wrażenie, że tracę czas nawet przez samo pisanie o tym filmie. Powiem tak: nie zjadę go kompletnie tylko ze względu na sentyment, jaki mam do Optimusa i Bumble Bee. Efekty były, oczywiście, bardzo dobre, jak we wszystkich filmach z serii. Muzyka również była dobrze dobrana, do niej nie mam żadnych zastrzeżeń. Aktorzy... tacy sobie. Różnie bywało - nie ma szału, ale tragedii też nie.
I to by było na tyle. Fabuła kompletnie bezsensowna, zasypiałam od połowy filmu (wcześniej skupiałam się na efektach). O dialogach nawet nie wspominam - "Szybko... - Szybciej! - No szybciej! - Szybko, szybko!". No cóż... nie, naprawdę, szkoda słów.
Wszystko to spowodowało, że na koniec biło się brawa - z radości na widok napisów końcowych. Niestety to nie koniec, bo niedwuznaczne aluzje wskazują na dużą szansę na pojawienie się KOLEJNEGO sequela tego pierwotnie świetnego filmu.

https://www.youtube.com/watch?v=ubGpDoyJvmI

Moja ocena: 3/10
PozytywnyMaruda

piątek, 16 maja 2014

"Niezgodna"

Siemanko! Obiecałam coś sobie i Wam w lutym, a ponieważ jest już po egzaminach, a ja wyczerpałam swój limit lenistwa, to nie mam wyboru i z uśmiechem wracam do recenzowania. Wiem, że były prośby o "Pana Peabody i Shermana", ale zaczekajcie jeszcze trochę, to się tym zajmę (przyszły weekend?). Zacznę z grubej rury. Miłego czytania!
W świecie zniszczonym wojną panują konkretne zasady: wszyscy podporządkowują się systemowi i należą do jednej i tylko jednej z pięciu frakcji: Prawych, Altruistów,  Serdecznych, Erudytów lub Nieustraszonych. Jeśli ktoś nie ma cechy koniecznych do zaliczenia do którejkolwiek grupy, staje się wyrzutkiem, marginesem społecznym. Gdy Beatrice podchodzi do testu, który ma pomóc wybrać jej frakcję, niespodziewanie odkrywa u siebie cechy trzech grup. Oznacza to, że jest Niezgodną, zagrożeniem, które trzeba wyeliminować. Dziewczyna ukrywa ten fakt i dołącza do wojowników - Nieustraszonych. Jednak nie tak łatwo ukryć swoją odmienność, a każde potknięcie oznacza śmierć. 'Tris' nie może ufać nikomu, niezależnie od własnych uczuć...
WOW. Takie było moje pierwsze odczucie po zakończeniu seansu. Ale od początku:
1. Muzyka. Cudowna, wspaniała, rewelacyjna. Podtrzymująca w napięciu, wzbudzająca emocje, idealnie dobrane tło, które opowiadało historię niemal równie dobrze jak zdjęcia. Nie wyobrażam sobie, jak wyglądałby ten film bez tak fantastycznego akompaniamentu.
2. Bohaterowie. Świetnie wykreowani przez reżysera, dają się poznać dopiero z czasem. Intrygujący, zaciekawiają i prowokują do szukania u siebie podobnych do nich cech charakteru. Bardzo dobrze zagrana postać Cztery (Theo James), tajemniczość przeplata się z niepewnością. I równie dobrze ukazana główna bohaterka, Tris (Shailene Woodley) - nie jestem specjalistą, ale jak dla mnie zagrała genialnie. Nie znałam wcześniej większości aktorów i jestem bardzo zadowolona, że ich poznałam.
3. Zdjęcia. Świetne ujęcia zniszczonego miasta i świata poza murem, dobrze wykreowany świat przyszłości, który powinien się spodobać nie tylko entuzjastom science fiction. Wizja ta nie przytłacza i świetnie komponuje się z całością.
Jeden z niewielu minusów, to dla mnie wątek miłosny. Ta historia rozwijała się tak nieporadnie, że aż szkoda było patrzeć, a tu nagle bum! i mamy wielką miłość. To było dla mnie dość średnie, ale na szczęście ten wątek jest tylko wpleciony w ciąg wydarzeń, a nie jest głównym tematem filmu, więc nie przeszkadza w cieszeniu się resztą dzieła.
To chyba byłoby na tyle. Bardzo spodobał mi się ten film i z niecierpliwością czekam na ekranizację kolejnych części tej widowiskowej sagi autorstwa Veronici Roth :)

Moja ocena: 9/10

wtorek, 4 lutego 2014

"Wkręceni"

Fikoł, Szyja i Franczesko są trójką przyjaciół - razem pracują i spędzają wolny czas. Gdy w wyniku cięcia kosztów nieoczekiwanie tracą pracę w śląskiej fabryce samochodów, postanawiają po raz ostatni zabawić się za pieniądze z odprawy. Wynajmują samochód, drogi apartament, sprowadzają dziewczyny... słowem - ostra jazda. Następnego dnia na potężnym kacu trafiają przez przypadek do kompletnej wiochy i zostają wzięci za niemieckich inwestorów. Panowie, jak to Polacy, nie wyprowadzają prezydenta miasta z błędu i zaczynają burżujową zabawę. Ale jak długo kłamstwo może nie zostać wykryte?
Tak szczerze mówiąc... chała. W kinie rzeczywiście można było się trochę pośmiać, ale już później, nie wydawało się to w ogóle śmieszne. A skoro mowa już o tym humorze - jeśli jakiś tam był, to prędzej sytuacyjny niż słowny. Słowny był beznadziejny. Szczerze mówiąc, bardziej bawiła mnie osoba, z którą byłam i jej komentarze, niż sam film.
No to jedziemy dalej - fabuła. Banalna. Typowa. "Nudy jak w polskiej komedii", jak mówił Kermit (wcześniejsza recenzja). W sumie nie można powiedzieć, że temat jest oklepany, bo dosłownie czegoś takiego nie było, czyli pomysł jest dobry. Niestety, jak to w komedii polskiej, wszystko układało się tak samo - po kolei: jakaś akcja, fałszywa tożsamość, zabawa, wielka miłość, odkrycie prawdy, smutek-smutek, naprawa błędów, miłość i przyjaźń wszystko zwyciężą. Brzmi znajomo? Amerykanie to przynajmniej czasem coś pozmieniają w kolejności albo coś. A tu - nudy jak zwykle.
Skończmy deserem - gra aktorska. Tragedia. Aktorzy - Adamczyk, Opania, Kluźniak, Baar - zawsze grają tak samo. Jeśli w serialach jeszcze się to mniej-więcej sprawdza, to w filmie wychodzi beznadziejnie. Szkoda przyznać. Z całej obsady na uznanie zasłużył chyba tylko Krzysztof Stelmaszyk (prezydent Mikulski), a nieźle zagrali Kacper Kuszewski (komendant) i Paweł Domagała (Szyja). Reszta - szkoda mówić.
Pomysł fajny, ale źle zrealizowany. Gra obsady w większości bardzo słaba. Jestem rozczarowana filmem, bo myślałam, że można go nieźle zrealizować. Jeśli można powiedzieć, że coś mi się całkiem podobało, to jedynie piosenka do filmu, nagrana przez Igora Herbuta (załączam linka). Tak to nie za dobrze.

Moja ocena: 3/10
PozytywnyMaruda

poniedziałek, 13 stycznia 2014

"Muppety"

Walter jest największym na świecie fanem Muppetów, sam zresztą wygląda jak one. Gdy jego brat, Gary, jedzie z dziewczyną do Hollywood, by uczcić ich 10. rocznicę, zabiera Waltera ze sobą. Gdy przychodzą do starej wytwórni Muppetów, przez przypadek dowiadują się, że jeśli Muppety w tydzień nie zbiorą 10 milionów dolarów, nikczemny Tex Richman zburzy ich teatr, by wydobyć złoża ropy. Walter, Gary i Mary odnajdują Kermita i zachęcają go do odnalezienia reszty ekipy i uratowania Teatru Muppetów, zanim nie będzie za późno. Ale czy jest jeszcze nadzieja, gdy wszyscy mają już nowe zajęcia, a Panna Piggy nawet nie chce słyszeć o powrocie?
W filmie występują naprawdę dobrzy aktorzy. Jason Segel w roli Gary'ego spisał się wyśmienicie, jakby wręcz stał się tą postacią (co może nie być takie znów dalekie od prawdy).  Amy Adams także była wspaniała, zwłaszcza pokazując emocje targające postacią Mary, a Chris Cooper odegrał idealnie musicalowy, groteskowy czarny charakter Texa Richmana (ależ oryginalne nazwiska dla milionera xD).
W takim filmie jak "Muppety" duże znaczenie ma animacja - jeśli ona zawali, cały film będzie beznadziejny. Tutaj na szczęście nie zawaliła. Disneyowska animacja niemal zawsze jest godna podziwu, a tutaj była szczególnie starannie, dokładnie przygotowana. Aż miło się patrzyło - wszystko było ułożone tak, jakby Muppety nie były animacją, a prawdziwymi, grającymi w filmie osobami.
Wreszcie przechodzę do najważniejszego elementu musicalu - muzyki. Piosenki były naprawdę zachwycające, także dodatkowa ścieżka dźwiękowa (np. "We built this city") porwała mnie jako widza. Ale, wracając do piosenek - niesamowite. "Life's a Happy Song" (Walter, Gary i Mary), "Me party" (Piggy, Mary), Man or Muppet (Walter, Gary) i oczywiście Mah Na Mah Na na zakończenie były rytmiczne, miały dobry tekst i ogólnie bardzo mi się podobały. Piosenka "Man or Muppet" dostała nawet Oscara, a "Life is a happy song" została nagrodzona Critics' Choice.
Nie za bardzo podobał mi się dubbing, zarówno polski jak i angielski (tam tylko dla Muppetów), bo głosy jakoś nie bardzo zgrały mi się z postaciami. Ale cóż, nawet Muppety nie mogą być idealne.
Typowo musicalowa historia, wspaniała muzyka, niezwykła gra aktorska i zachwycająca Disneyowska animacja sprawiły, że film chciałoby się oglądać i oglądać, i oglądać. Polecam każdemu, dzieciom i dorosłym, by przypomnieli sobie młode lata i początki Muppet Show.

Moja ocena: 7,5/10 (byłoby wyżej, gdyby nie ten dubbing...)
PozytywnyMaruda